169. TAK CIĘ STRACIŁAM, CZYLI (NIE)WINNA ZABÓJSTWA DZIECKA
21:52
Tytuł oryginalny: How I Lost You
Autor: Jenny Blackhurst
Przekład: Maria Olejniczak-Skarsgard
Data premiery: 3 kwietnia 2019
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 416
Autor: Jenny Blackhurst
Przekład: Maria Olejniczak-Skarsgard
Data premiery: 3 kwietnia 2019
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 416
PIERWSZE ZDANIE:
OPIS:
Emma Cartwright jeszcze do niedawna
nazywała się Susan Webster i była dzieciobójczynią. A przynajmniej tak jej
powiedziano. Po tym, jak odsiedziała czteroletni wyrok w więzieniu, wyszła na
wolność i zmieniła nazwisko, jej życie zaczęło się od początku tam, gdzie nikt
jej nie znał i nie osądzał za czyn, któremu rzekomo była winna. Kiedy kobieta
myśli, że przeszłość udało jej się zostawić daleko za sobą, zaczyna dostawać
niepokojące listy, które sugerują, że… jej syn żyje. Susan chwyta się tej myśli
jak tonący brzytwy i rozpoczyna śledztwo, które doprowadzi ją do nadawcy tajemniczych
wiadomości. Być może wcale nie jest morderczynią… Jeśli tak, będzie gotowa
zrobić wszystko, aby poświadczyć o swojej niewinności i odzyskać syna.
Po Tak
cię straciłam sięgnęłam w zasadzie w ciemno, mając w pamięci jedynie
poprzednią książkę Jenny Blackhurst (Zanim
pozwolę ci wejść) i pozytywne wrażenie, jakie ona na mnie wywarła. Pamiętam,
że określiłam ją mianem „wzorcowego thrillera psychologicznego” i faktycznie
taka była – trzymająca w napięciu, maksymalnie wciągająca i zmuszająca do zagłębiania
się w dusze bohaterów. Cieszy mnie fakt, że wydawnictwo Albatros bierze pod
swoje skrzydła powieści tej autorki, ponieważ – jak wcześniej podejrzewałam, a
teraz nabrałam pewności – jest ona jedną z tych pisarek, po których twórczość będę
mogła sięgać z zamkniętymi oczami, nie martwiąc się o to, czy lektura
przypadnie mi do gustu. Przypadnie, z pewnością, ponieważ Jenny Blackhurst
tworzy PORZĄDNE w każdym tego słowa znaczeniu książki, w których ciężko odkryć
jest wady.
Na samym początku poznawania historii
Susan miałam w głowie tę myśl, że właściwie to już skądś tę całą sytuację znam –
motyw matki dzieciobójczyni tudzież kobiety, której wmawia się morderstwo, nie
jest niczym odkrywczym. Nie zmienia to jednak faktu, że temat ten wciąż jest
kontrowersyjny i nie sposób podejść do niego bez emocji. Domniemane morderstwo,
jakiego dopuściła się Susan, szerokim echem obiegło kraj, a media rozpisywały się
o nim, nie pozostawiając na kobiecie suchej nitki. Choć lekarze, świadkowie
oraz mąż kobiety nie mają wątpliwości co do tego, co naprawdę wydarzyło się tego
dnia, sama Susan nie pamięta ani chwili z tego zdarzenia. Do tej pory bez sprzeciwu
wierzyła we własną winę, popartą wieloma dowodami, jednak z biegiem czasu – i kolejnymi
przesyłkami, jakie zaczyna dostawać – budzi się w niej opór. Jak to możliwe, że
po tak straszliwej zbrodni w jej głowie nie pozostało ani jedno wspomnienie? Czy
istnieje choć najmniejsze prawdopodobieństwo, że od samego początku była
oszukiwana?
Susan od pierwszych stron nie zrobiła
na mnie pozytywnego wrażenia, jednak jej zachowanie można zrozumieć, mając w
pamięci to, przez co przeszła – zabójstwo, proces, więzienie, społeczny
ostracyzm… Kobieta była złamana życiem, krótko mówiąc. Obawiała się wychodzić
na ulicę i patrzeć ludziom w twarz, nie chcąc być rozpoznaną. Była krucha,
potulna i nieporadna. Susan jest jednak bohaterką, która ewoluuje – z każdą
kolejną stroną stawała się silniejsza, a moment, w którym w jej sercu pojawia się
iskierka nadziei na to, że jej syn jednak żyje, jest dla niej momentem
przełomowym. Od tej pory, choć często nieudolnie, ale stara się odzyskać
pewność siebie, zdecydowanie i siłę, aby walczyć o swoje dziecko. Nie powiem,
abym w jakiś szczególny sposób zapałała sympatią do tej postaci, jednak biorąc
pod uwagę determinację, z jaką dążyła do celu, musiałam spojrzeć na nią z
podziwem i uznaniem.
Historia opowiedziana w Tak cię straciłam ma dwa główne wątki:
pierwszy skupia się na głównej bohaterce Susan Webster, jej rzekomym przestępstwie,
otrzymywanych pogróżkach i dochodzeniu do prawdy; natomiast równolegle z nim
toczy się wątek pozornie zupełnie niezwiązany z Susan, w którym poznajemy
młodych chłopców: Willy’ego, Jacka i Matta. Jak można się domyślić, wątki te z
każdą kolejną stroną coraz bardziej się zawiązują, zdążając do połączenia obu
historii. Ogromny plus autorce należy się za to, że sposób, w jaki to następuje,
jest całkowicie nieoczywisty i domyślenie się, co wspomniani nastolatkowie mają
wspólnego z Susan i jej synem, jest niesamowicie trudne. Dodam jeszcze, że w
związku z drugim z wątków, opowieścią o Willym, Jacku i Mattcie, nieoczekiwanie
jesteśmy świadkami wielu scen brutalności. Są one zaskakujące i miejscami budzą
autentyczną grozę i zgorszenie. Ale w końcu cóż by to był za thriller bez
odrobiny strachu?
Jenny Blackhurst bardzo sprytnie
szerzy nieufność czytelnika do wszystkich bohaterów. Choć o niewinności Susan
byłam przekonana od samego początku, pozostałe postacie ani trochę nie budziły
mojego zaufania. Przez kwestie, jakie autorka wkładała w ich usta, oraz
zachowanie, jakie im narzucała, miałam wrażenie, że każda osoba, która kręci się
wokół Susan, jest potencjalnie winna, a już na pewno nie ma czystego sumienia.
Choć w thrillerach często zdarza się autorom (celowo lub też nie) podsuwać
czytelnikowi podpowiedzi i sugestie prowadzące do poznania prawdziwego toku
zdarzeń, co bywa zbyt ostentacyjne i nad wyraz podkreślone, a tym samym
skutkuje rozwiązaniem zagadki po pierwszym rozdziale, Jenny Blackhurst udało się
tego uniknąć. W zasadzie do ostatnich stron książki nie byłam pewna, co tak
naprawdę się wydarzyło, a nowe elementy fabuły pojawiające się raz za razem
bynajmniej nie ułatwiały mi zadania.
Choć powieść jest pełna zalet,
jednocześnie nie mogę pozbyć się wrażenia, że opiera się na podobnych
schematach, co wiele innych thrillerów. W związku z tym naszła mnie taka
refleksja, że thrillery dają autorom bardzo ograniczone pole do popisu, a
pozycje należące do tego gatunku są wyjątkowo mało różnorodne. Nie odbiera im to
oczywiście uroku, jednak… jeśli ma się już za sobą kilkanaście/kilkadziesiąt
thrillerów, to ciężko jest dać się czymś zaskoczyć. No bo ile scenariuszy
morderstwa można wymyślić? Ile okoliczności przestępstw i oszustw? Choć w
każdej z książek bohaterowie noszą inne imiona i fabuła może posiadać kilka
cech wyróżniających ją spośród innych, wciąż możliwości zaskoczenia wytrawnego
czytelnika są dosyć wąskie. Chcę jednak podkreślić, że Tak cię straciłam jest na tyle dobrze skonstruowana, zgrabnie
napisana i wciągająca, że można przymknąć oko na brak świeżości w kwestii
motywów.
PODSUMOWANIE:
Powieści Jenny Blackhurst od dziś będą
tymi, na które będę czekać i chwytać bez zastanowienia. Mam pewność, że sięgając
po książki tej autorki spotkam się z thrillerem naprawdę dobrej jakości –
absorbującym, wzbogaconym o wiele momentów zaskoczenia i suspensu. Decydując się
na Tak cię straciłam możecie liczyć
na intrygującą historię, której wielowątkowe tory połączą się w najbardziej
nieoczekiwany sposób.
★★★★★★★☆☆☆ (dobra)
POWIĄZANE POSTY:
- ZANIM POZWOLĘ CI WEJŚĆ, CZYLI ONA PRZYSZŁA ZNISZCZYĆ IM ŻYCIE
- ZANIM POZWOLĘ CI WEJŚĆ, CZYLI ONA PRZYSZŁA ZNISZCZYĆ IM ŻYCIE
Za możliwość przeczytania książki gorąco
dziękuję Wydawnictwu Albatros! :)
13 komentarze
Czytałam i bardzo mi się podobała, choć zabrakło napięcia.:)
OdpowiedzUsuńMi napięcie również nie towarzyszyło przez cały czas, ale pod koniec je poczułam - końcówka wyjątkowo mi się podobała :)
UsuńDwie wcześniejsze powieści autorki podobały mi się bardziej. Ta wydaje mi się nieco przekombinowana, ale nadal jest dobra i godna uwagi.
OdpowiedzUsuńZgadzam się - ,,Zanim pozwolę ci wejść" również podobała mi się odrobinę bardziej, ale tak to już jest z książkami tej autorki, że mimo wszystko są na tyle porządne, że nie sposób ich w jakimś stopniu polubić :)
UsuńBardzo ciekawa recenzja i mam ochotę jĄ przeczytać :D
OdpowiedzUsuńMÓJ BLOG
MÓJ FACEBOOK
MÓJ INSTAGRAM
W takim razie nie zwlekaj ;)
UsuńTen motyw faktycznie nie jest czymś nowym, o ile dobrze pamiętam m.in. "Oszukana" z Jolie się na nim opiera ;)
OdpowiedzUsuńNie czytałam pierwszej książki tej autorki, za to znam "Czarownice nie płoną" (niezła, swoją drogą ;) ), więc i po tę książkę na pewno sięgnę ;)
Ja ,,Czarownice nie płoną" sobie odpuściłam, ale teraz żałuję. Planuję kiedyś ją nadrobić, bo wiem, że przypadłaby mi do gustu ;)
UsuńNie czytałam nic od tej autorki, bo raczej nie sięgam po ten gatunek. Ale właściwie... Dlaczego by nie spróbować? :)
OdpowiedzUsuńCzasem takie eksperymenty okazują się udane - warto zaryzykować ;)
UsuńBardzo mnie zachęciła twoja recenzja:)
OdpowiedzUsuńBardzo mnie to cieszy :)
UsuńJestem pewny że tym blogiem zainteresuje się bardzo dużo mądrych osób.Jestem tego pewny.
OdpowiedzUsuń