173. [PRZEDPREMIEROWO] SKRZYNIA OFIARNA, CZYLI THRILLER DLA MŁODZIEŻY GORSZEGO SORTU

17:57


Tytuł oryginalny: The Sacrifice Box
Autor: Stewart Martin
Przekład: Helena Skowron
Data premiery: 18 września 2019
Wydawnictwo: Ya!
Liczba stron: 400

PIERWSZE ZDANIE:


OPIS:

Lato 1982 roku było dla Sepa, Arkle’a, Macka, Hadley i Lamb wyjątkowe – zostali najlepszymi przyjaciółmi i przeżyli niezapomniane wakacje. Jednak poza więzami przyjaźni połączył ich pewien mroczny sekret. Gdy odnaleźli w lesie porzuconą skrzynię, prowadzeni tajemniczą wizją niewiadomego pochodzenia, zdecydowali się złożyć w niej ofiarę z przedmiotów, które miały dla nich największe znaczenie. Jednocześnie zawarli pakt, który składał się z trzech zasad:
• Nigdy nie powracaj do skrzyni nocą.
• Nigdy nie przychodź do skrzyni samotnie.
• Nigdy nie wyciągaj ze skrzyni swoich darów.

Cztery lata później losy nastolatków przeplatają się ponownie za sprawą serii krwawych, niepokojących wypadków, które zaczynają mieć miejsce w życiu każdego z nich. Jedynym powodem tych zdarzeń może być to, że któreś z przyjaciół złamało złożoną przysięgę. Jak wysoką cenę przyjdzie im za to zapłacić?

OPINIA:

Po powieść Stewarta Martina sięgnęłam zachęcona obiecująco brzmiącym sloganem z okładki książki zapowiadającym „paranormalny thriller, który pokochają fani powieści w stylu To Stephena Kinga i serialu Stranger Things”. Przed rozpoczęciem lektury, nieświadoma jeszcze niczego, czułam się całkiem podekscytowana myślą o zdarzeniach godnych serialu Netfliksa, w który niegdyś wpatrywałam się tak namiętnie. Również po pierwszych kilkunastu stronach moje zaciekawienie nie malało, a wręcz przeciwnie – stawało się coraz większe, ponieważ to, co widziałam na kartkach książki, wydawało się odpowiadać moim oczekiwaniom. Okazało się jednak, że zasób tego, co dobre, autor wyczerpał już na samym początku, a przez kolejne 380 stron praktykował wałkowanie na okrągło jednych i tych samych tematów, co szybko sprowadziło mnie na ziemię.

Elementów niegodnych pochwały jest w tej książce tak wiele, że zanim przejdę do narzekania warto byłoby zacząć od czegoś wywołującego względnie neutralne wrażenia emocjonalne, czyli do opowiedzenia pokrótce, czym w ogóle jest Skrzynia ofiarna. Historia zaczyna się latem 1982 roku, gdy piątka jedenastolatków, niewiele myśląc, postanawia zwieńczyć pełen wrażeń czas wakacji złożeniem cennych przedmiotów w znalezionej w lesie skrzyni. Wypowiadają słowa przysięgi, zamykają wieko i przez kolejne cztery lata nie poświęcają temu zdarzeniu wielu myśli do czasu, gdy wokoło zaczynają dziać się niecodzienne rzeczy. Nastolatkowie, choć od lata 1982 roku podążyli zupełnie różnymi ścieżkami, w sytuacji zagrożenia momentalnie nabierają podejrzeń co do przyczyny tajemniczych zdarzeń – ktoś musiał wrócić do lasu, w którym cztery lata wcześniej zostawili skrzynię, i złamać dane słowo.

Teraz, po zakończeniu lektury, posiadam pewne przypuszczenia, jakoby autor (1) odrobinę za bardzo zainspirował się wspomnianym serialem Stranger Things lub też (2) dziwnym trafem wykorzystał dużą część głównych motywów tej produkcji (z beznadziejnie miernym efektem). Choć żaden z bohaterów nie przejawia zdolności paranormalnych i nie został w związku z tym poddany w przeszłości eksperymentom naukowym, wiele elementów się zgadza: od umieszczenia akcji w XX wieku, przez walkę grupy dzieciaków z nierzeczywistymi siłami w postaci potworów pragnących ich śmierci, aż do takich drobnostek jak to, że bohaterowie poruszali się na rowerach. Mam przeczucie, że Stuart Martin bardzo pragnął stworzyć coś na wzór Stranger Things, nieco przekształcając tylko motywy tego serialu lub kładąc nacisk na inne kwestie. Było to jednak odwzorowanie, które – choć serial uwielbiam – wzbudzało we mnie jedynie uczucia mieszczące się gdzieś pomiędzy politowaniem i irytacją.

Mam wrażenie, że w dzieciństwie autor przejawiał niepokojące fascynacje ożywającymi zwierzętami i morderczymi zabawkami, a fascynacje te – niewyleczone wcześniej – w dorosłym życiu ujawniły się w tej książce. Może z opisu powieści nie można tego wyczytać, ale Skrzynia ofiarna w 80 procentach składa się z opętańczych ucieczek bohaterów przed goniącymi ich zastępami marionetek, laleczek i pluszowych misiów, w których zabawkowych oczach lśni chęć mordu. Urocze, prawda? Być może za pierwszym razem było w tym nawet coś intrygującego, ale czytanie Skrzyni ofiarnej szybko zaczęło przypominać zwyczajną rutynę – za każdym razem, gdy sięgałam po książkę, wiedziałam, że powinnam spodziewać się takiej a nie innej sceny i nie myliłam się. Maskarady w stylu krwiożerczych pluszaków mogłyby mi się podobać, gdybym miała 10 lat i lubiła okołohorrorowe klimaty, ale niestety czasy podstawówki mam już dawno za sobą, a tego typu groteskowe paranormalne zjawiska nie poruszają mnie już w żaden sposób.

Najgorsze jednak były nie zastępy misiów, lalek i ożywających zwierząt, lecz bohaterowie, których zniesienie przerastało moje możliwości. Można by pomyśleć, że wiek 15 lat zobowiązuje do posiadania mniejszego lub większego rozumu, ale niestety kwestią martwiącą jest to, że u niektórych bohaterów Skrzyni Ofiarnej taki twór się nie wykształcił. Właściwie niedojrzałość ujawnia się u nich w najgorszy możliwy sposób – w szczeniackich odzywkach, nieznośnych żartach i ogólnym zachowaniu, które stawia pod znakiem zapytania prawidłowość ich rozwoju umysłowego. W porządku, może część z wypowiedzi tych postaci miała na celu rozbawienie czytelnika (choć w moim przypadku śmiech był tak odległy jak Polska i zwycięstwo na Eurowizji) ale gdy Arkle – bohater prezentujący najgorszy upadek władz umysłowych – postanawia uznać zakrwawione truchło wiewiórki za swoje nowe zwierzątko domowe lub w sytuacji zagrożenia życia wyjeżdża z tekstem: „Kupicie mi obwarzanka?”, to ja nie mam pytań. Na dodatek we wspomnianych już momentach, gdy bohaterom groziło szczególne niebezpieczeństwo, wciąż nie rezygnowali oni z idiotycznych docinek i głupich komentarzy, które widocznie w ich mniemaniu wcale nie pojawiały się w nieodpowiednim czasie. Ciężko było to czytać. Bardzo. Z czasem irytacja w stosunku do zachowania postaci przerodziła się w obojętność, ale nie zmienia to faktu, że kreacja bohaterów w tej książce jest całkowicie dramatyczna.

Nie zaprzeczam, że doszukanie się w tej powieści pozytywnych aspektów było nie lada wyzwaniem, ale udało się. September Hope, główny bohater, z którego perspektywy przez większość czasu prowadzona jest narracja, z trudem, ale ratuje tę powieść. Ten inteligentny i bystry chłopak jest właściwie jedyną postacią, o której myślę z jakąkolwiek sympatią. Również morał płynący z całej tej chorej historii od biedy można by uznać za plus miłość i przyjaźń są najcenniejszymi wartościami w życiu. Wprawdzie nijak nie wzruszyło mnie do bólu słodkie zakończenie książki, a jedynie cieszyłam się, że po długiej batalii w końcu do niego dotarłam, ale idea autora stojąca za wszystkimi zdarzeniami Skrzyni ofiarnej, choć mocno naciągana, jest ważna.

PODSUMOWANIE:

Mam wrażenie, że w tej recenzji wylałam całą swoją irytację i żal zebrany w ciągu dwóch tygodni czytania Skrzyni ofiarnej i że ostatecznie wyszła ona dużo bardziej krytyczna, niż zamierzałam, ale… może nawet moja opinia jest dzięki temu jeszcze bardziej szczera. Nie mam pojęcia, jakiej grupie czytelników książka Stewarta Martina mogłaby się spodobać – mnie zdecydowanie nie przypadła do gustu. Spodziewałam się trzymającej w napięciu historii, która wzbudziłaby we mnie podobne emocje co serial Stranger Things, a jedyne, co dostałam, to słaba opowiastka dla młodszych czytelników z elementami horroru, którą z braku innego określenia można by nazwać thrillerem. Przykro mi to mówić, ale nie warto tracić czasu na tę lekturę – sztuką jest doszukać się w niej zalet, za to wady posiada niezliczone.


★★☆☆☆☆☆☆☆ (słaba)


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Ya! :) 


You Might Also Like

3 komentarze