,,MARA DYER. TAJEMNICA'' MICHELLE HODKIN - RECENZJA #37
16:10
Tytuł oryginalny: The Unbecoming of Mara Dyer
Autor: Michelle Hodkin
Rok wydania: 2011 (polskie: 2014)
Wydawnictwo: Ya!
Liczba stron: 408
Moja ocena: 3/10
PIERWSZE ZDANIE:
Ozdobne znaki na tabliczce drgały w blasku świecy, a litery i cyfry tańczyły mi w głowie.
OPIS:
Mara Dyer budzi się w szpitalu po tragicznej nocy, podczas której zginęli jej przyjaciele. Ona sama w cudowny sposób wyszła z całego wypadku jedynie z drobnymi urazami. Cała sprawa pozostaje owiana tajemnicą, ponieważ dziewczyna nie pamięta zdarzeń z zeszłego wieczora. Wszystko wskazuje jednak na to, że za śmiercią jej bliskich kryje się coś więcej niż zwykły przypadek.
OPINIA:
Nie pamiętam, kiedy ostatnio aż tak paliłam się do napisania recenzji, mimo tego (a może właśnie dlatego), że ta będzie zdecydowanie nieprzychylna. Czytając powieść Michelle Hodkin, zaznaczałam kolorowymi karteczkami swoje zastrzeżenia, a po skończeniu książki cały grzbiet zaroił się od jaskrawych notatek. Przyznam, że nie miałam co do tej historii wielkich oczekiwań i słusznie - przynajmniej się nie rozczarowałam.
Zacznę tym razem od wymieniania wad, których jest w tym przypadku zdecydowanie więcej niż zalet. Po pierwsze, bardzo dużą uwagę przykuwają liczne błędy językowe, które, jak przypuszczam, wynikają z błędnego tłumaczenia. Są to na przykład zwroty takie jak ,,koszula WYRZUCONA na spodnie" lub niezrozumiałe dialogi typu:
,,- Przepraszam - bąknęłam.
- Dzięki - powiedział (...)"
Bardzo często używane było słowo ,,umierałam", i to nie w sensie dosłownym, tylko w przenośni, na przykład podczas niezręcznych sytuacji Mara bez przerwy ,,umierała". Nie brakuje także literówek.Takich niby nic nieznaczących niepoprawnych zwrotów lub słów jest bardzo wiele, co mocno utrudnia odbiór książki.
Kolejną sprawą jest totalny brak logiki zdarzeń. W niektórych momentach zwyczajnie zastanawiałam się, czy bohaterowie mają mózgi, aby myśleć. Jako przykład, mogę przytoczyć sytuację, kiedy Mara oraz jeden z głównych bohaterów, Noah, dowiadują się o porwaniu pewnej osoby i zamiast zgłosić tą sprawę na policję, postanawiają pojechać do lasu i szukać tej osoby na własną rękę, dodatkowo przepływając przez rzekę, która okazuje się pełna aligatorów. Nawet nie wspomnę o tym, że nie mam pojęcia, skąd mieliby wiedzieć, gdzie szukać zaginionego. Takich dziwacznych i nie mających sensu sytuacji jest niestety więcej.
Autor: Michelle Hodkin
Rok wydania: 2011 (polskie: 2014)
Wydawnictwo: Ya!
Liczba stron: 408
Moja ocena: 3/10
PIERWSZE ZDANIE:
Ozdobne znaki na tabliczce drgały w blasku świecy, a litery i cyfry tańczyły mi w głowie.
OPIS:
Mara Dyer budzi się w szpitalu po tragicznej nocy, podczas której zginęli jej przyjaciele. Ona sama w cudowny sposób wyszła z całego wypadku jedynie z drobnymi urazami. Cała sprawa pozostaje owiana tajemnicą, ponieważ dziewczyna nie pamięta zdarzeń z zeszłego wieczora. Wszystko wskazuje jednak na to, że za śmiercią jej bliskich kryje się coś więcej niż zwykły przypadek.
OPINIA:
Nie pamiętam, kiedy ostatnio aż tak paliłam się do napisania recenzji, mimo tego (a może właśnie dlatego), że ta będzie zdecydowanie nieprzychylna. Czytając powieść Michelle Hodkin, zaznaczałam kolorowymi karteczkami swoje zastrzeżenia, a po skończeniu książki cały grzbiet zaroił się od jaskrawych notatek. Przyznam, że nie miałam co do tej historii wielkich oczekiwań i słusznie - przynajmniej się nie rozczarowałam.
Zacznę tym razem od wymieniania wad, których jest w tym przypadku zdecydowanie więcej niż zalet. Po pierwsze, bardzo dużą uwagę przykuwają liczne błędy językowe, które, jak przypuszczam, wynikają z błędnego tłumaczenia. Są to na przykład zwroty takie jak ,,koszula WYRZUCONA na spodnie" lub niezrozumiałe dialogi typu:
,,- Przepraszam - bąknęłam.
- Dzięki - powiedział (...)"
Bardzo często używane było słowo ,,umierałam", i to nie w sensie dosłownym, tylko w przenośni, na przykład podczas niezręcznych sytuacji Mara bez przerwy ,,umierała". Nie brakuje także literówek.Takich niby nic nieznaczących niepoprawnych zwrotów lub słów jest bardzo wiele, co mocno utrudnia odbiór książki.
Kolejną sprawą jest totalny brak logiki zdarzeń. W niektórych momentach zwyczajnie zastanawiałam się, czy bohaterowie mają mózgi, aby myśleć. Jako przykład, mogę przytoczyć sytuację, kiedy Mara oraz jeden z głównych bohaterów, Noah, dowiadują się o porwaniu pewnej osoby i zamiast zgłosić tą sprawę na policję, postanawiają pojechać do lasu i szukać tej osoby na własną rękę, dodatkowo przepływając przez rzekę, która okazuje się pełna aligatorów. Nawet nie wspomnę o tym, że nie mam pojęcia, skąd mieliby wiedzieć, gdzie szukać zaginionego. Takich dziwacznych i nie mających sensu sytuacji jest niestety więcej.
Książka bywa także mocno schematyczna. Spotykamy bardzo typową postać szkolnej jędzy oraz jej muskularnego chłopaka, którzy nie znoszą nowej w szkole głównej bohaterki. Wiele zdarzeń da się przewidzieć bez żadnych większych umiejętności śledczych i rozmyślania o fabule. Czasem wystarczy przeczytać fragment książki, aby wiedzieć, co nastąpi dalej.
Ostatnią sprawą, jeśli chodzi o fabułę, jest tytułowa tajemnica, która na samym początku jest nawet w pewnym stopniu intrygująca. Dlatego właśnie pierwsze kilka rozdziałów nie jest jeszcze tak tragicznych jak dalszy ciąg, który woła o pomstę do nieba. Akcja książki po pewnym czasie zaczyna skupiać się głównie na życiu miłosnym Mary, a cała tajemnica jej ocalenia odchodzi w zapomnienie.
Aby nie być tak straszliwie krytyczną, mogę przywołać jeden jedyny plus tej książki. Jest nim... ładna czcionka, dzięki której przyjemnie się czyta.
BOHATEROWIE:
Michelle Hodkin nie zdołała mnie przekonać nawet wykreowanymi przez siebie postaciami. Obaj główni bohaterowie - Mara i Noah - na początku mają w sobie zdrową odrobinę zadziorności i pazura, jednak w miarę jak rozwija się ich relacja, stają się straszliwie ulegli i nijacy. Mam wrażenie, że miłość zrobiła im wodę z mózgu.
Mara Dyer ogólnie nie zrobiła na mnie aż tak złego wrażenia jak Noah, chociaż kilka razy nie rozumiałam jej zachowania lub głupiego chichotu w wymagających powagi sytuacjach. Noah Shaw okazał się okropnym pozerem i zapatrzonym w siebie narcyzem. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego tak wiele osób zabiega o jego uwagę i liczy się z jego zdaniem. Mam nieodparte przeczucie, że autorka chciała stworzyć typowy obraz bad boya, który głęboko w duszy okazuje się wrażliwym, kochającym chłopakiem, jednak ten zabieg kompletnie jej się nie udał. Noah był najzwyczajniej w świecie irytujący i bez przerwy zgrywał ważniaka.
PODSUMOWANIE:
Pierwsza część przygód Mary Dyer zdecydowanie nie zachęca do lektury kolejnych tomów. Zdarzeniom brakuje logiki i dynamiki, bohaterowie są bardzo drażniący, a tłumaczenie książki pozostawia wiele do życzenia. Jeśli szukacie lekkiej lektury, od której nie spodziewacie się wiele, jest to coś dla Was. Jeśli jednak macie ochotę na naprawdę dobrą młodzieżówkę, polecam przemyśleć swój wybór i sięgnąć po znacznie lepsze książki tego gatunku.
____________________________
Zapraszam także na:
FACEBOOK: Books of Souls
INSTAGRAM: books.of.souls
6 komentarze
No nareszcie ktoś myśli o tym... tworze podobnie, jak ja. Matko, co to była za męka, już miałam odpuścić czytanie Mary, ale czekałam na tą zapowiadaną w opisie paranormalność. A tu przez pierwsze pół książki Mara wszelkie nadzwyczajne wydarzenia starała się racjonalnie tłumaczyć (o ile można logicznie wyjaśnić ukatrupienie dorosłego chłopa siłą woli czy tam umysłu...), później autorka jakby zapomniała o całej tej magicznej akcji, bo trzeba było skupić się na miłostkach, a na końcu cisnęła we mnie tak chaotycznym, bezsensownym, i nie trzymającym się kupy stekiem paranormalności, że aż się czytać odechciało. Masakra jednym słowem.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z tobą, że błędów stylistycznych było od groma, a co do tłumaczenia, to szkoda słów. Mam wrażenie, ze gdyby przełożył to ktoś inny, to może nie byłoby takiej tragedii...
A, no i pamiętne:
"Powiedz coś po niemiecku."
*Noah coś tak szprecha*
"Co to znaczy?"
"Wagina."
No śmiechów nie było końca, serio -,-. Czytałam Mare z pół roku temu, może nie całe pół, a ten tekst pamiętam, a to o czymś świadczy.
Czytam dopiero drugą z Twoich recenzji, ale muszę przyznać, że są niezłe ;). Lubię takie teksty, gdzie nie ma chaosu i po przeczytaniu wiem w zasadzie wszystko o opinii piszącego ;). Ahhh, żebym ja się w końcu nauczyła tak pisać składnie xD
Pozdrawiam,
Q.
https://doinnego.blogspot.com/
nie czytałam tej książki i chyba nie przeczytam.
OdpowiedzUsuńopis nie za bardzo mnie zachęcił, na dodatek twoja recenzja dała mi powód do zastanowienia się, czy warto. I raczej nie.
Lubię wpadać na twojego bloga, przepraszam, że komentuję czasem później, ale nie mam internetu, jedynie teraz dorwałam się do 3G i podłączyłam pod komputer.
pojawiła się notka o przedpremierowej recenzji mojej książki.
jeśli zechcesz zajrzeć będzie mi bardzo miło, pozdrawiam ;)
http://want-cant-must.blogspot.com/2016/09/365-dni-zobaczymy-sie-znow-recenzja.html
Masz rację, że książka momentami się kupy dupy nie trzyma, ale z tego co słyszałam, to te wszystkie niejasności i nielogiczne fragmenty mają się wyjaśnić w trzecim tomie. Mam zamiar kontynuować tę trylogię, bo pomimo wszystkich błędów, całkiem miło się czytało. Ale na pewno nie kupię już kolejnych części, co najwyżej wypożyczę z biblioteki
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
To Read Or Not To Read
To była beznadziejna seria nudziłam się bardzo :/
OdpowiedzUsuńO kurczaczki, jaka kiszka. ;/ A ja tak się nakręciłam na tę historię, tak mi się podobały zwiastuny wydawnictwa, a tu takie rozczarowanie. To chyba mogę Ci podziękować, bo po Twojej recenzji już nie żałuję, że nie udało mi się kupić tej serii. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Amanda Says
Czytałam, zawiodłam się i zgadzam się z twoją recenzją. Niestety książka była kiepska, chociaż na internecie wrzało od pochlebnych komentarzy. Bohaterowie mnie denerwowali, wiele sytuacji było dla mnie niejasnych i po prostu nielogicznych. Po kolejne części nawet nie mam zamiaru sięgnąć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z:
www.bookprisoner.blogspot.com